Forum www.zaksm.fora.pl Strona Główna www.zaksm.fora.pl
Zakon Smoka - gildia Wojowników
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Azdrubal Lecter

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.zaksm.fora.pl Strona Główna -> Karty Postaci
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Azdrubal Lecter
Nowicjusz



Dołączył: 01 Lip 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:00, 03 Lip 2010    Temat postu: Azdrubal Lecter

Imię: Azdrubal

Nazwisko (w tym przypadku nosiciela): Lecter

Rasa: Drow

Klasa: Berserker

Wygląd: Średniego wzrostu drow (179 cm), umięśniony, jednak do typowego "kafara" jeszcze daleko, oczy ciemne, włosy krótkie, ścięte "na jeża" i z czarnymi pasemkami. Na szyi po lewej stronie znamię w kształcie litery "C", przecięte poprzecznie niewielką blizną po nożu. Kiedy ma odsłonięte ramiona, na lewej łopatce widać fragment dużego jednokolorowego tatuażu, prawdopodobnie smoka.

Główne cechy: zwykle opanowany, jednak w chwilach zagrożenia lub silnych emocji bywa że dusza demona bierze górę - wtedy wpada w szał...
Nigdy nie wiadomo, kiedy odzywa się w nim dusza demona, a kiedy przez jego usta przemawia Lecter, ponieważ istnienia te wzajemnie się przeniknęły i nabywając kilka wspólnych cech (chociaż akurat smakowanie przedstawicieli innych ras myślących lubią tak samo). Potrafi na zimno analizować każdą sytuację, by później równie łatwo zaakceptować wniosek - nie ważne czy w kwestii pomocy komuś, czy torturowania go dzień w dzień miesiącami, aby wydobyć informacje (bywało, że postępował tak wobec osoby, której wcześniej pomagał - ot, zmiana planów).

Ulubione danie - uszy niziołka w owczym topionym serze, podane z żurawiną.

Link do krótszej historii - [poszukajcie, bo mi forum nie pozwoliło zamieścić linku Razz]


I rozdział tej dłuższej:

CZĘŚĆ PIERWSZA - POLON I KIRKO


Hej Polon! Nie pędź tak, bo nie nadążam! – w oddali za Polonem dał się słyszeć niski głos Araka.

Polon jednak nie zwracał uwagi na zdyszane wołanie człowieka. Jak zwykle, dał się ponieść wyobraźni i teraz nogi same go niosły poprzez piękną łąkę skąpaną o tej porze roku w niezliczonej ilości kwiecia. Polon jak każdy dzieciak z wioski, spędzał czas głównie na zabawach ze swoimi rówieśnikami. Jednak w odróżnieniu od kolegów i koleżanek, nigdy nie zaznał głodu, ani innych przykrych doświadczeń, które zwykle niesie ze sobą życie w ubóstwie.
Jego ojciec, Kiram był szlachcicem i posiadał w swoim majątku kilka wiosek oraz spore połacie żyznych ziem. Ponadto Polona charakteryzowała jeszcze jedna szczególna cecha. W odróżnieniu od swoich rówieśników, był jedynym pół elfem w zasiedlonej wyłącznie przez ludzi, rolniczej wiosce Barre, leżącej na południe od Rivangoth.
Tak więc Polon, jako pół elf, był o wiele szybszy i sprawniejszy od swoich kolegów – zwykłych ludzi, co wykorzystywał na każdym kroku. Nawet teraz, kiedy biegł zobaczyć zachód wiosennego Słońca, zlewającego się mocną czerwienią z linią widnokręgu, wyprzedzał Araka z nieukrywaną radością.
Kiedy zdyszanemu i spoconemu Arakowi udało się w końcu dołączyć do Polona, ten siedział już spokojnie na szerokim pniu ściętego drzewa, rosnącego kiedyś na samym szczycie wzgórza. Odpoczywali, w milczeniu patrząc w stronę zachodzącego Słońca... Polon po raz kolejny zastanawiał się nad tym, kim jest. Jak to się stało, że jego matka była elfem i wreszcie, dlaczego jego ojciec nigdy nie chciał mu o tym opowiedzieć...

- Polon, chyba już pora na nas?
- Ja jeszcze nie idę, chcesz to idź sam.


Arak popatrzył tylko na kolegę. Nic nie mówiąc, wstał i po chwili zniknął za plecami pół elfa.
Polon siedział na pniu jeszcze długo, wieczór zamienił się powoli w ciepłą i gwieździstą noc. Na bezchmurnym niebie Księżyc świecił jasno, zwiastując kolejny słoneczny dzień. Polon w końcu postanowił wrócić do domu. Dobrze wiedział, że dzisiaj również nie uzyska odpowiedzi na dręczące go pytania...
Zbliżając się do wioski, jego bystre oczy zauważyły bijącą łunę nad zabudowaniami. Zaczął więc biec jak najszybciej potrafił. Kiedy dotarł do pierwszych chat, słyszał już krzyki strachu i rozpaczy, pomieszane z innymi, pełnymi gniewu i okrucieństwa, które z całą pewnością nie należały do ludzi. Ukradkiem skradając się w pobliże dworu swojego ojca, Polon czuł coraz wyraźniejszy zapach śmierci, który był tak intensywny, że paraliżował niemalże całe jego ciało strachem i grozą.
Kiedy w końcu udało mu się podejść na tyle blisko, aby zobaczyć co dzieje się w jego domu, gorzko pożałował tego, że Eli – Ghan dał mu patrzeć na okrutną rzeź, jednocześnie czyniąc Polona całkowicie bezradnym...
Widział, jak trolle zabijają całą służbę, jakby od niechcenia rozbijając im czaszki swymi potężnymi maczugami. Jak jego ojciec i starsza siostra walczą ostatkiem sił, przyparci do ściany budynku. Jeden z trolli wbił ojcu włócznię pod żebra pozbawiając go tym samym życia. Usłyszał przeraźliwy okrzyk bólu Paerli, kiedy zmiażdżono jej nogi ponabijaną kolcami maczugą. Ten krzyk, przechodzący powoli w cichy jęk, nie tylko zapadł mu na zawsze w pamięć, ale również przypomniał o kimś, kogo kochał nad życie. O malutkiej Kirko, swojej siostrzenicy, która pewnie płacze teraz w kołysce na piętrze! Obawa o jej życie okazała się większa od strachu. Polon okrążył szerokim łukiem dwór. Podkradając się od tyłu, cały dygotał, jednak musiał spróbować...
Na szczęście, tylne drzwi dla służby nie były zamknięte. Wszedł powoli i ostrożnie, wypatrując co chwilę mogącego nadejść z każdej strony zagrożenia. Kiedy w końcu udało mu się wejść na piętro, zobaczył małą Kirko leżącą w kołysce. Spała, zupełnie jakby cała sytuacja jej w ogóle nie dotyczyła. Wszystko w pomieszczeniach na piętrze było na swoich miejscach. Polon dopiero teraz pojął dlaczego. Zarówno główne schody, jak i wejście dla służby były za małe, aby jakikolwiek troll mógł się nimi przecisnąć!

Dzięki Ci, o wspaniały Eli – Ghanie za opatrzność, którą otoczyłeś to dziecko!

Wypowiadając w duchu te słowa, Polon bardzo szybko zabrał małą, bacząc jednak aby jej nie zbudzić i tym samym nie narobić niepotrzebnego hałasu. Z owiniętą w ciepły koc Kirko, jak najszybciej opuścił płonący już dom tą samą drogą, którą przyszedł.
Biegł tak daleko, jak tylko starczyło mu sił. Oby jak najdalej uciec od miejsca okrutnej rzezi, które kiedyś było jego domem. Kiedy w końcu się zatrzymał, cały poobcierany i brudny, poczuł wielkie zmęczenie. Nogi ugięły się pod nim. Upadł na kolana, ostatkiem sił walcząc ze sobą, aby nie upuścić Kirko. Zdążył jedynie odłożyć ją delikatnie na ziemię, po czym nagłym targnięciem skierował swoje wyczerpane ciało w przeciwną stronę...
Zwymiotował, a w chwilę później stracił przytomność.

Kiedy się obudził, leżał owinięty w koc. Obok płonęło ognisko, otoczone przez kilka zakapturzonych, niskich postaci, w milczeniu popijających jakiś okropnie śmierdzący napój.
Spróbował usiąść, jednak wygłodzone ciało po raz kolejny odmówiło posłuszeństwa. Upadł z powrotem na ziemię, uderzając przy tym boleśnie o jakiś większy korzeń. Jęk bólu, który wydał z siebie przy upadku, spowodował jednak, że jedna z zakapturzonych postaci podeszła do niego. Kiedy po chwili Polon otworzył znowu oczy, zobaczył stojącego nad nim i przyglądającego mu się z zaciekawieniem oraz troską, szerokiego w barach, niskiego mężczyznę o długiej, zaniedbanej brodzie i włosach splecionych w warkocze.

- Skąd się wziąłeś tak głęboko w lesie, dzieciaku? Nie uważasz, że to nie za dobra pora ani miejsce, aby taki chłopak szlajał się samopas po lesie, do tego z niemowlęciem?

Ostatnie słowa wypowiedziane przez nieznajomego momentalnie obudziły Polona.

- Kirko! Co z nią? Nic jej nie jest?
- Spokojnie chłopcze. Zajęliśmy się nią troskliwie, nic jej nie jest. Ale odpowiedz wreszcie na moje pytania. Skąd się tu wziąłeś?


Wtedy Polon opowiedział wszystko, co zdarzyło się w jego wiosce. Nieznajomy słuchał w milczeniu, od czasu do czasu kiwając jedynie głową. Kiedy Polon skończył, dano mu pić i jeść, po czym odezwał się jeden z milczących do tej pory mężczyzn.

- Zatem wiemy już, że jesteś dzielnym chłopcem, Polonie. Pora zatem, abyśmy i my opowiedzieli coś o sobie. Jesteśmy wędrownymi krasnoludami, jam jest Blain, zwany Krukiem. Jestem przywódcą tej kompanii, proponuję ci zatem chłopcze, abyś dołączył do nas, bo tak samo jak i my, nie masz już domu. Zaopiekujemy się tobą i twoją siostrzenicą, bo uznaliśmy, że swoją odwagą zasłużyłeś na naszą przyjaźń.

Tak oto, Polon dołączył do wędrownych krasnoludów. Blain nauczył go tropienia zwierzyny oraz oprawiania mięsa. Balim uczył młodego pół elfa władania bronią, głównie toporem oczywiście. Zinna, kiedy nie opiekowała się Kirko, uczyła go nie tylko pisać i czytać, ale również liczyć i pokazała Polonowi, jaka jest wartość złota.
Gildor, najstarszy z krasnoludów, opowiadał Polonowi stare historie, kiedy to walczył u boku samego Gloina, wodza krasnoludów. Jednak wszyscy na równi przyczynili się do tego, że Polon nauczył się pić ów śmierdzący napój, który Khazadowie nazywali spirytusem...
Tak minęło pięć lat. Na podróżach od wioski do wioski, gdzie krasnoludy handlowały z wieśniakami, aby zarobić na jedzenie i picie. Polon nauczył się być przydatny, stał się równym członkiem drużyny Kruka. Przez pięć trudnych lat życia zmężniał, nauczył się walczyć wręcz, jak i toporem, dzięki czemu w wielu miasteczkach zarabiał na życie, siłując się na rękę w karczmach, oraz walcząc na pięści na jarmarkach.
Pewnego letniego wieczoru, kiedy bawił się wraz z krasnoludami w mieście Rivangoth, gdzie udało mu się wygrać sporą sumkę siłując się z miejscowymi osiłkami, Polona zaćmiła spora ilość piwa i spirytusu.
Wczesnym rankiem obudził go potężny ból głowy i pragnienie. Powoli otworzył przekrwione oczy. Leżał w rynsztoku za karczmą. Był całkiem sam, po jego druhach nie było śladu.
Na szczęście, Polon miał przy sobie jeszcze kilka brązowych, udał się więc w stronę jarmarku, gdzie zaspokoił głód i chociaż na chwilę, pragnienie. Nie dla wędrownego pół elfa jednak wielkie miasto. Szukając cichego zaułka, żeby odpocząć trochę, znalazł coś zupełnie innego.

- Oddaj pieniądze przybłędo!

Polon o mało nie zakrztusił się zagryzanym właśnie kawałkiem rogala, kiedy ktoś pchnął go lekko, ale zdecydowanie w plecy. Obrócił się powoli, starając się jednocześnie zachować równowagę.

No słyszał, com mówił? Dawaj sakiewkę oszuście!

Naprzeciwko Polona stało czterech, uzbrojonych w noże osiłków, z których jednego Polon poznał, bo siłował się z nim dzień wcześniej na rękę w karczmie. Oczywiście wygrał i teraz najwyraźniej miał oddać zarobione pieniądze. Problem polegał jednak na tym, że Polon już dawno tych pieniędzy nie miał…
Nie zastanawiając się wiele, z całej siły przyłożył stojącemu najbliżej osiłkowi, obalając go tym samym na ziemię. Nie docenił jednak przeciwników. Kiedy kopnął drugiego, poczuł nagły ból pod żebrem, a chwilę potem ciepło rozlewające się w okolicy uderzenia. Za chwilę znowu ból, tym razem na lewym udzie. Zanim jednak upadł, udało mu się jeszcze pozbawić przednich zębów kolejnego napastnika.
Kiedy leżał już na ziemi, a pod wpływem ran, obraz coraz bardziej mu się rozmywał, usłyszał krzyki i szczęk metalu uderzającego o inny metal.
Nagle wszystko ucichło. Poczuł jedynie, że ktoś go podnosi. Wtedy też, stracił przytomność.
Obudził się z bólem w miejscach, gdzie został ugodzony nożem. Leżał na miękkim łożu, w czystej pościeli. Dotknął ręką bolących miejsc stwierdzając, że są one opatrzone lnianymi bandażami. Znajdował się w niskim, przytulnym pomieszczeniu. Przez małe, półokrągłe okienko wpadało niewiele światła, przez co w pokoiku panował przyjemny, nie rażący oczu półmrok. Rozejrzał się z ciekawością. Niewielkie, gustowne meble oraz mahoniowy, okrągły stolik ustawiony pod małym oknem. W rogu, naprzeciw łoża Polona unosił się dym. Pół elf początkowo pomyślał, że jest tam kominek. Kiedy jednak udało mu się zogniskować bardziej wzrok, okazało się, że źródłem błękitnawego dymu nie jest palenisko, tylko fajka trzymana przez odzianą na granatowo postać.
Polon z trudem wciągnął w płuca więcej powietrza i niemalże szeptem przemówił:

- Komu mam dziękować za uratowanie mi życia i opatrzenie ran?
Jestem Polon, syn Kirama. Musisz mi wybaczyć panie, że nie oddam Ci w tej chwili należnego pokłonu, ale...
- Nie mów więcej młodzieńcze. Musisz wypoczywać. Póki co, ja będę mówił, a Ty odpowiadaj jedynie na pytania, które Ci zadam. Jestem Meliadus, mroczny elf w służbie Twierdzy Przymierza. Wraz z Drizztem z Błękitnej Gildii przynieśliśmy Cię tutaj ciężko rannego po tym, jak napadła Cię banda zbirów, na których czele stał Berg Jaszczur... Oczywiście stał do chwili, kiedy go nie zabiłeś.
- Zabiłem?!
- Tak. Uderzyłeś herszta bandy z taką siłą, że upadł i rozwalił sobie głowę o bruk, jednak koroner który przyszedł zabrać ścierwo Berga, bardziej skłaniał się ku hipotezie, że Jaszczur w momencie upadku był już martwy, czyli zginął od siły ciosu.


Polon chciał już coś powiedzieć, ale Meliadus nie pozwolił mu dojść do słowa.

- Powinieneś trafić na szubienicę, Polonie! Powiedz mi jednak najpierw, dlaczego ta banda cię zaatakowała?

Polon długo nie odpowiadał, starając się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z tamtej przygody. W końcu jednak odpowiedział Meliadusowi:

- Szukałem po prostu spokojnego miejsca, żeby odpocząć. Ten Jaszczur, jak go nazwałeś, chciał odebrać pieniądze, które wygrałem poprzedniego wieczoru, siłując się z nim na rękę w karczmie.
- Więc to tak...


Meliadus w zamyśleniu pociągnął z fajki, po czym wypuścił kłąb niebieskawego dymu.

- Powiedz mi jeszcze Polonie. Jesteś pół elfem, to wiem. Jednak kiedy czuwałem przy Tobie, majaczyłeś przez sen. Ciągle mówiłeś o jakiejś Kirko. Powiedz mi, kto to jest?
- To moja jedyna rodzina, jaka ocalała z rzezi w mojej wiosce.


Wtedy Polon opowiedział swoją smutną historię, Meliadus zaś słuchał uważnie. Kiedy skończył opowiadać, drow odpowiedział:

- Zbyt wiele złego Cię już w życiu spotkało. Wiele osób nie potrafiłoby przejść takiej próby. Ty jednak masz silną osobowość, nie poddajesz się. Ale o tym będzie jeszcze czas porozmawiać. Póki co, będziesz moim gościem, dopóki nie wyleczysz ran.

Meliadus wstał powoli i wyszedł z pokoju. Polon zasnął z powrotem.
Po tygodniu leczenia u Meliadusa, Polon odzyskał pełnię sił. Poznał również Drizzta – drowa, który jak na mrocznego elfa przystało, pełen był sprzeczności, a co za tym idzie, posiadał burzliwą, chociaż ciekawą naturę. Dowiedział się również od swoich wybawców bardzo wiele o gildiach Rivangoth - bractwach rycerskich, które stanowiły nie tylko zbrojne potęgi tego miasta, ale również były ostoją tradycji, mądrości, a przede wszystkim, honoru rycerskiego. Kiedy tak słuchał opowiadań, postanowił dołączyć do Błękitnej Gildii, którą dawno temu założył Drizzt.
Drow nie był już co prawda mistrzem BG, jednak ciągle był jedną z najbardziej wpływowych osób nie tylko w gildii, ale w całym Rivangoth.
Pewnego dnia, Polon zapytał wprost Meliadusa, co musi uczynić, aby stać się Błękitnym?
Ten uśmiechnął się szeroko i poklepał Polona po ramieniu.

- Wiedziałem, że masz duszę wojownika. Drizzt również to zauważył. Co prawda, miałem na początku nadzieję, że przyłączysz się do mnie i Twierdzy Przymierza, jednak widząc Twoją sympatię dla niego zrozumiałem, gdzie Twoje miejsce... Po prostu zapukaj do bram gildii chłopcze!

Tym oto sposobem, młody Polon wstąpił w szeregi Błękitnej Gildii, stając się wojownikiem dumnie noszącym niebieski herb na piersi. Poznał tam wielu przyjaciół oraz jeszcze bardziej zżył się z Drizztem. Uczył się pilnie, za broń początkowo obrał dwa potężne młoty bojowe, którymi potrafił w chwilach gniewu zadawać ogromne rany...
Gniewu, powodowanego bólem po utracie Kirko, po której ślad zaginął, ale też gniewu pochodzącego z głębi jego serca. Polon nigdy nie potrafił odpowiedzieć nawet sam przed sobą, skąd bierze się w nim tyle negatywnego uczucia, którego przyczyny nie zna...
Szkolący Polona instruktorzy szybko pomogli wybrać mu właściwą „ścieżkę walki”, którą powinien podążać, aby jak najlepiej walczyć i wygrywać ku chwale gildii.
Młody awanturnik, osierocony w młodym wieku, znalazł swoje miejsce na świecie. Wiedział już, kim jest – stał się furiatem, który wściekle atakuje, rąbie na oślep. Stał się berserkerem. Przez kolejne trzy lata walczył za honor, dumę i chwałę Błękitnych. Gildia, na której czele stała Valkiria Dinn, rosła w coraz większą potęgę pod jej mądrymi rządami. Dołączali do niej nie tylko nowi członkowie, ale też przechodzili z innych gildii, potężni wojownicy. Tydzień za tygodniem, błękitny sztandar powiewał na podium nad areną turniejową, szczycąc się coraz większą przewagą nad pokonanymi gildiami, oraz powoli ale też nieubłaganie zmniejszając przewagę obecnego lidera w Rivangoth - Gildii Wielkich Niezależnych.
Pewnej zimowej soboty, kiedy Polon ponownie stanął na turniejowej arenie, zdarzyło się coś dziwnego. Coś, co zmieniło jego dotychczasowe życie. Jako pierwszego przeciwnika, wybrał Grora z Bastionu Nowego Grimburgu. Gror był krasnoludem, kroczącym drogą rycerza. Tak samo jak Polon, walczył zawsze swoim adamantowym toporem. Dwóch wielkich wojowników starło się w śmiertelnym boju. Każdy z nich walczył z olbrzymią zaciekłością, gdyż obydwoje chcieli przyczynić się do zwycięstwa swojej gildii.
Dwa topory ze szczękiem zwierały się ze sobą wielokrotnie. Z olbrzymią siłą zadawane ciosy wprawiały adamant w drżenie. Po pierwszych minutach walki, zarówno pół elf, jak i krasnolud mieli już obolałe ręce oraz po kilka wgnieceń na swoich zbrojach. Szybszy i zwinniejszy Polon zdobywał coraz większą przewagę nad sapiącym już głośno rycerzem.
Kiedy więc Polon, pewny swojej wygranej zaatakował, jak mu się wydawało, po raz ostatni, Gror niespodziewanie przerzucił swoją broń do lewej ręki i błyskawicznie uderzył. Na szczęście dla berserkera jednak, nie zdążył skierować swojego topora ostrzem, a jedynie boczną, tępą częścią broni. Siła ciosu była tak ogromna, że Polon upadł z okrzykiem bólu na lewy bok. Teraz, ze zmiażdżonym barkiem, nie miał już prawie żadnych szans na wygraną.
Poczuł gniew i zawód, że po raz pierwszy od bardzo dawna zostanie pokonany...
Nagle jednak, coś krzyknęło w jego umyśle, niemalże rozrywając bólem czaszkę Polona. Oszalałe serce zaczęło pompować ogromną ilość adrenaliny, jego oczy zaszły czerwoną mgłą, zmiażdżone ramię przestało pulsować bólem...
Ciągle leżący na boku Polon zobaczył niewyraźnie, jak podchodzi do niego Gror. Sylwetka krasnoluda była rozmazana, ale Polonowi wydawało się, że widzi wredny uśmiech na twarzy rycerza. Wciąż trzymając topór w lewej ręce, wściekły Polon ostatnim desperackim wysiłkiem wyskoczył w górę tuż przed oniemiałym krasnoludem, wyprowadzając jednocześnie cios toporem...
Śmiercionośna broń wydawała wpierw cichy świst, kiedy cięła powietrze. Potem świst zamienił się w zgrzyt, kiedy topór przebijał zbroję, wreszcie do zgrzytu przebijanej zbroi dołączył bulgotliwy odgłos rozcinanych z olbrzymią siłą wnętrzności....
Upadł na kolana. Trwał w tej pozycji dłuższą chwilę. Albo i wieczność, tego nie wiedział. Atak wściekłości powoli mijał, znowu czuł ból w ramieniu, czerwona mgła gdzieś się rozwiała, a zastąpił ją widok własnej krwi, kapiącej na klepisko i zbierającej się w coraz to większej kałuży.
Kiedy w końcu udało mu się wstać i obrócić za siebie, zobaczył leżącego na plecach Grora. Krasnolud był martwy. Na jego ustach zakrzepły pojedyncze bańki krwi pomieszanej ze śliną. Z rozciętej rany, niczym węże, wystawały częściowo porozcinane jelita. Poszarpana zbroja i przybitka przesiąknięta krwią, zlały się kolorystycznie z wnętrznościami Grora, przez co wyglądały teraz jako pojedyncze wysepki w morzu krwi.
Spojrzał pytająco na sędziów turnieju - wygrał tą walkę. Spojrzał następnie na mistrzynię, Valkirię Dinn. Skłonił się, pochylając nieznacznie czoło, po czym upadł nieprzytomny.

- Dochodzi do siebie.
- No, najwyższy czas! Mogę z nim porozmawiać?
- Odradzam, powinien wypoczywać...
- Słuchaj kowale, od ran i owszem, czasem ktoś umrze, ale od waszych zabiegów leczniczych, to prawie wszyscy trafiają do komnaty wskrzeszeń, więc precz z moich oczu!


Polon uśmiechnął się, słysząc znajomy głos Drizzta. Obydwoje mieli takie samo zdanie o medykach i ich zabiegach...
Po chwili do komnaty wszedł Drow i z miejsca uśmiechnął się do leżącego.

- No młody! Dałeś wczoraj piękny pokaz na arenie!
- Witaj Drizzt. Dzięki...
- Daj spokój, zasłużyłeś na gratulacje! Teraz tylko trzeba dopilnować, żeby Cię te konowały nie uśmierciły.
- Nie! Proszę Cię, abyś powiedział oficjalnie w gildii, że umarłem właśnie!
- Co?! Polon, tobie chyba się klepki poprzestawiały od tego uderzenia?!
- Proszę, wysłuchaj mnie przyjacielu... Dzisiaj w czasie walki poczułem olbrzymi gniew, który dodał mi sił, ale też przypomniał o bólu za utraconą Kirko... Drizzt, ja muszę ją odnaleźć!
- To czemu chcesz wyruszać sam? Zwołamy ochotniczą drużynę...
- Nie. To jest tylko moja walka. Zrozum to! Proszę Cię, abyś powiedział w gildii, że umarłem. Oprócz Ciebie, nie chcę aby ktokolwiek poznał prawdę.
- Dobrze, niech i tak będzie Polonie. Ku chwale Błękitu!


Po tym oficjalnym pożegnaniu, Drizzt wyszedł ze świątynnej komnaty.
Polon kiedy tylko wyzdrowiał, wymknął się pod osłoną nocy ze świątyni. Zabierając ze sobą tylko swój topór i trochę pieniędzy na drogę, opuścił Rivangoth i szeregi Błękitnej Gildii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.zaksm.fora.pl Strona Główna -> Karty Postaci Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin